Porobnica ocalona, planeta kwitnie

Jakub Jaroński

Marek Pogorzelec w artykule Porobnica paskowana ocalona (Pszczelarstwo 11/2021) przedstawia akcję obrony siedliska pszczół i grzebaczy (czyli najbliższych kuzynek pszczół) w Strzelnicy w podlubelskim Łukowie. 

Sam również wspierałem tę inicjatywę, popieram także pomysł prowadzenia tam badań i zachowanie tego miejsca jako „użytku ekologicznego” (jedna z ustawowych form ochrony przyrody). Inne powody, tym razem irracjonalne, którymi mogą kierować się ludzie zaangażowani w ochronę tego siedliska to względy estetyczne (wygląd pszczół), satysfakcja               z możliwości obcowania czy obserwowania rzadkich gatunków, podziw dla istot uważanych powszechnie za szczególnie pożyteczne i ważne dla dobrobytu ludzkich społeczeństw. Jakkolwiek naiwnie czy prostodusznie to zabrzmi, są ludzie, którzy fascynują się odkrywaniem różnorodności pszczół dla samego tego faktu oraz deklarują, że kochają pszczoły. Niewątpliwie takie emocje może wzbudzać murarka paskowana, główna „gwiazda” siedliska w Łukowie. Akcja była tym bardziej warta nagłośnienia, że teren ten może być nadal użytkowany przez miłośników strzelectwa.

W artykule Marka Pogorzelca znalazły się jednak pewne uproszczenia, które moim zdaniem warto wyjaśnić. Autor artykułu pisze: „Dla nas pierwszorzędną rolę odgrywają owady zapylające, dla ekosystemu planety ważne są jednak losy każdego zagrożonego gatunku”. Jak rozumiem „ekosystem planety” to jest synonim „biosfery”. Jeżeli tak, to treść drugiej części tego zdania nasuwa wątpliwości. Jeśli spojrzymy na problem z perspektywy historii życia na Ziemi, czyli ewolucji biosfery, to należy powiedzieć, że aktualnie istniejące gatunki są tylko marną – pod względem liczby – reprezentacją gatunków występujących na naszej planecie w trakcie niemal czterech miliardów lat istnienia biosfery. Przy świadomości braku precyzyjnej definicji pojęcia „gatunek” na użytek tych rozważań możemy powiedzieć, że zdecydowana ich większość wymarła (ponad 99 proc.). Ginięcie gatunków, rodzin, a nawet całych rzędów to sprawa całkowicie normalna dla życia.

 

Badania dotyczące ewolucji biosfery i historii geologicznej prowadzą do wniosku, że poza tzw. wymieraniem tła (stałe natężenie wymierania), dochodziło także do cyklicznych wymierań; wyjątkowo dużych (tzw. masowych było pięć). Wszystkie miały znaczenie dla dynamizmu przekształceń życia na naszej planecie.

Do tej pory po etapie każdego wielkiego wymierania gatunków następował bujny okres rozkwitu nowych form życia i nowych ekosystemów. Według naukowców wszystko wskazuje na to, że jeżeli nie zmienimy sposobów użytkowania zasobów naturalnych, aktualne wymieranie gatunków również doprowadzi do przebudowania ekosystemów Ziemi. Nie ma podstaw, by sądzić, że tym razem miałoby być inaczej. Odpowiada za to siła, nazywana często kreatywną destrukcją, która jest jedną z typowych sił twórczych Wszechświata. 
        Marek Pogorzelec pisze: „dla ekosystemu planety ważne są jednak losy każdego zagrożonego gatunku”. Jest jednak odwrotnie. Dla przetrwania ekosystemu planety nie ma znaczenia nie tylko los poszczególnego gatunku, ale wręcz przeciwnie: przetasowania gatunków wspierają dynamizm, dzięki któremu biosfera trwa i jest dość odporna, gdyż zmienność jest kluczowa dla przetrwania w długiej perspektywie. Jej brak, czyli stan równowagi, oznacza śmierć. 
       To, że pewne gatunki wymierają z powodu eksploatacji zasobów planety przez człowieka, nie jest moim zdaniem wystarczającym uzasadnieniem tezy, że życie na planecie jest zagrożone. Niektóre gatunki wymierają, podczas gdy inne, bardziej dopasowane do środowiska antropogenicznego, powstają niezauważenie, choć niekoniecznie w tym samym tempie. Proces ich tworzenia się (specjacji) nie jest jednak tak spektakularny, jak w przypadku wymierania, szczególnie masowego. Generalnie można przypuszczać, że w wyniku wpływu człowieka na planetę dojdzie do międzykontynentalnego ujednolicenia się różnorodności gatunkowej. Chociaż w skali globalnej zróżnicowanie maleje, to lokalnie może wzrastać, tak jak np. populacja pszczoły miodnej w Polsce. 

Marek Pogorzelec pisze też o istotach słabszych, nie precyzując, o jakie organizmy chodzi. Moim zdaniem generalnie owady jako gromada (takson) są silniejsze od gatunku człowiek. Jeżeli miałbym zagrać w kości, to raczej postawiłbym na to, że przeżyją człowieka. Warto zauważyć, że różnorodność owadów „wybuchła” w gorącym i wilgotnym karbonie, okresie, w którym człowiek nie przeżyłby ani chwili. Jednak podstawą funkcjonowania biosfery są wirusy, bakterie czy grzyby o których różnorodności, prawie nic nie wiemy – jak twierdzi ekolog i biolog ewolucyjny, prof. January Weiner. Kręgowce, wyewoluowawszy zresztą z bakterii, są tylko dodatkiem do świata mikroorganizmów i stawonogów. Ta podstawa funkcjonowania biosfery generalnie nie jest zagrożona presją człowieka, przeciwnie bakterie na przykład kwitną na plastiku. Ekolodzy wyodrębniają już nawet nowy ekosystem, nazywając go plastisferą. W wyniku zmian klimatycznych sugeruje się rozwój grzybów, glonów, pasożytów oraz tzw. „szkodników  (jak określają je ludzie w pewnych sytuacjach), do których należą również owady, jak np. karaczany czy szarańczowate. W rzeczywistości ludzie są gatunkiem naturalnie ewoluującym, a zatem wszystkie rzeczy, na które mamy wpływ, są pośrednią konsekwencją ewolucji nas samych. Dlatego biologicznie zmiany na świecie zapoczątkowane przez człowieka można postrzegać jako część naturalnego procesu Ziemi. Można powiedzieć, że człowiek jest organizmem pionierskim dla ewolucji biosfery. 

Warto też dodać, że wszystkie organizmy są dla siebie dalekimi kuzynami. Sukces ewolucyjny każdej populacji, w tym człowieka, de facto jest sukcesem biosfery. Istotę, którą nazywamy człowiekiem, w kontekście biologicznym można postrzegać jako pewną wypadkową wirusów, bakterii, pierwotniaków, grzybów oraz komórek z ludzkim genomem, funkcjonujących jak superorganizm. Sukces człowieka jest też sukcesem mikroorganizmów (co najmniej tysiąca różnych organizmów, co oznacza względnie dużą różnorodność gatunkową), dla których jest siedliskiem. 

Idea ochrony przyrody spopularyzowana w XIX wieku wynika z ludzkich potrzeb, a te z wartości humanistycznych. Stoją za nią zarówno pobudki racjonalne i irracjonalne, ale warto pamiętać, że racjonalizowanie działań człowieka przez niego samego wynika także z jego wrażeń irracjonalnych i subiektywnych, np. odczuwanie żalu z powodu straty jakiegoś gatunku, nawet jeśli ów gatunek miał służyć najbardziej racjonalnym celom badawczym. W tym aspekcie sens istnieniu murarki paskowanej na strzelnicy w Łukowie nadaje tylko człowiek. Nie istnieje też żaden znany odgórny plan ewolucji biosfery. Jeżeli efektem ochrony przyrody ma być ogół działań zmierzających do zachowania w niezmienionym lub optymalnym stanie ożywionej i nieożywionej przyrody ojczystej, to warto zauważyć, że albo jest to antropocentryczny plan zachowania dobrobytu społeczeństw naszej planety, albo nieco – moim zdaniem – sentymentalne postrzeganie dynamiki życia. Jak pisze prof. Chris D Thomas: „Zbyt często zachowujemy się tak, jakby natura była starym mistrzem, wielkim obrazem, który musi być zachowany taki, jaki jest... Czasami jest to możliwe, ale im większy obszar… Im dłuższy czas… Tym bardziej pewne jest, że w końcu nie uda nam się utrzymać rzeczy takimi, jakimi są”. Czy ten punkt widzenia prowadzi jednak do wniosku, że nie warto chronić organizmów rzadkich i unikatowych? Ależ nie, choćby dlatego, że pomijając względy emocjonalne, nie wiemy, jakie organizmy mogą nam się przydać w nadchodzącej przyszłości pod presją zmian klimatycznych. Unikatowe populacje mogą wyginąć, ale mogą też okazać się wyjątkowo korzystne i plastyczne wobec zmian. Jest to kwestia dywersyfikacji ryzyka.
        Czy warto więc chronić murarkę paskowaną? Moim zdaniem tak, ale nie dlatego, żeby ocalić planetę, bo jej los nie zależy od murarki. Mimo to na ochronę przyrody możemy spojrzeć z większym optymizmem, nie jako na statyczny stary wzorzec, a dynamiczny proces w ewolucji. O ocaleniu życia można myśleć w perspektywie dłuższej: 1–2 mld lat. Jest bowiem mocno wątpliwie, aby bez konieczności ekspansji na ciała niebieskie, skomplikowane, a tym bardziej inteligentne formy życia mogły przetrwać warunki, jakie wówczas prawdopodobnie zapanują na Ziemi. Naukowcy prognozują albowiem, że zawartość dwutlenku węgla w atmosferze ulegnie obniżeniu do takiego poziomu, że zginą wszystkie gatunki roślin, a w konsekwencji w atmosferze zabraknie tlenu. Jasność Słońca wzrośnie o 10 proc. w porównaniu ze stanem dzisiejszym, co spowoduje, że wyparują oceany (niewielkie ilości wody mogą utrzymać się jedynie na biegunach). Prawdopodobnie z tego powodu wyginą też organizmy eukariotyczne, w tym wszystkie wielokomórkowe. Bez względu jednak na to, czy ludziom, a wraz z nimi innym organizmom, uda się osiedlić na innych planetach, z wiedzy wynikającej z obliczeń, praw fizyki i trendów w ewolucji wynika, że w odległej przyszłości nie tylko zabraknie człowieka i pszczół, ale także naszej Ziemi i Układu Słonecznego. To już jednak inna opowieść. 

„Pszczelarstwo” - wiedza i doświadczenie.
Zrób z tego pożytek!

 ZAMÓW PRENUMERATĘ